Mówi się, że do trzech razy sztuka – szczęśliwie w naszym przypadku już drugie podejście okazało się trafione i… JEDZIEMY :-)
W kilka lat po pierwszym wspólnym dalekim wyjeździe, niezliczonych bliższych wyprawach i jeszcze większej liczbie rozmów z cyklu ‚a może by tak…’ postanowiliśmy, że chcemy na jakiś czas, dokładnie na rok, zawiesić na kołku nasze korporacyjne ‚kariery’, życie od weekendu do weekendu z małą przerwą na tygodniowe odreagowanie, pożegnać rodziny, przyjaciół, zwierzaki oraz pracodawców i wyruszyć w świat. Ale może od początku…
Nasza czwórka zna się ponad dekadę – nikt nie jest w stanie przypomnieć sobie kiedy dokładnie się poznaliśmy, a potem polubiliśmy na tyle, że w końcu zamieszkaliśmy w niebezpiecznie małej odległości od siebie (wprost idealnej na jednego papieroska), zaczęliśmy spędzać ze sobą większość wolnych chwil, a teraz, w pełni władz umysłowych i fizycznych, zdecydowaliśmy się na podróż życia w swoim towarzystwie. Jak do tego doszło? Gdzieś na przestrzeni tych lat okazało się, że wszyscy w większym czy mniejszym stopniu chcemy przeżyć kawałek swojego życia inaczej, niż jeszcze kilka lat wcześniej zakładaliśmy. Ci o mniejszej motywacji zostali szybko przekonani przez tych bardziej nakręconych i jedynym, czego nam brakowało, był dobry plan. No i pieniądze ;-) bo o ile na brak pomysłów nie narzekaliśmy, o tyle szybka gotówka uparcie nie pojawiała się na horyzoncie. Z tego też powodu blog ten nie powstał już kilka lat temu.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy pomysł wyjazdu dookoła świata nabierał realnych kształtów. Bez większych problemów wybraliśmy kraje, które chcielibyśmy odwiedzić. Nieco więcej czasu potrzebowaliśmy na dopasowanie planu do warunków pogodowych panujących w danym kraju, starając się wykluczyć z pewnością zapadające w pamięć ale niekoniecznie pożądane zjawiska, jak np. tajfuny na Filipinach. Kolejna korekta planu miała miejsce przy rezerwacji biletu RTW – tutaj liczyła się już liczba międzylądowań, pokonywanego drogą lotniczą dystansu, kierunek i kilka innych czynników. Dla nas, obok ceny, istotna była realność trasy – warunkiem tego rodzaju biletów jest zakończenie podróży w ciągu jednego roku, a my pomimo ambitnego planu nie chcieliśmy pędzić przez odwiedzane państwa jak w czasie standardowych wakacji. Bilety ostatecznie kupiliśmy w TravelNation, które zaproponowało najbardziej optymalną ofertę, a jednocześnie dzielnie odpowiadało na tryliardy zadawanych przez nas pytań.
W chwilach zwątpienia w słuszność tego skądinąd szalonego pomysłu wspierał nas tytułowy Bóbr vel Bober (stąd i wymyślenie nazwy tego bloga nie było zbyt trudne). Nasza przygoda zaczyna się już w sierpniu; przez kolejne 12 miesięcy odwiedzimy większość krajów z naszej listy ‚must see‚ zaczynając od Azji, przemykając przez Australię i Nowa Zelandię, docierając w końcu do Ameryki Południowej. A później… później zaczniemy snuć kolejne ambitne plany ;) w końcu tyle jeszcze przed nami!