Malezja, zielony raj

Przygodę z Malezją rozpoczęliśmy w busie, który z Singapuru przewiózł naszą czwórkę do granicy, a później do miejscowości Tapah, do której dotarliśmy dokładnie o 5:00 na ranem. Tapah jest miejscem, z którego można przedostać się dalej do największego i najwyższego regionu górskiego Malezji – Cameron Highlands. Czekając na pierwszego busa o 8:30 Polly skusiła się na szybkie śniadanko w przydworcowym barze – kluchy z warzywami podane w folii i zapakowane w gazetę za jedyne 1,4 PLN. Po kilkugodzinnej jeździe autobusem, wykończeni brakiem snu i upałem, który doskwierał nam w Singapurze, dotarliśmy do Tanah Rata. Ulgę przyniosła nam temperatura, która w tym regionie nie przekracza zazwyczaj 20°C.
W związku z tym, że nie mieliśmy wcześniej wybranego żadnego miejsca do spania, męska część wycieczki wybrała się na poszukiwanie taniego i schludnego hostelu, a ja z Polly zostałyśmy z bagażami i czekałyśmy na chłopaków popijając kawkę w kawiarni :) Zdecydowaliśmy się na nocleg w K.R.S. Pines Guest House. Po szybkim ogarnięciu wybraliśmy się na obiad do pobliskiej knajpy, gdzie większość dań razem z piciem kosztowała 6 PLN. Niestety jedzenie nie było najlepsze K Do tego w pewnym momencie doleciał taki smród ze stoiska obok, że Maciek prawie puścił pawia i musiał szybko opuścić to lokum. Reszta również dość szybko dokończyła jedzenie i dołączyła do Maćka. Odór kojarzył mi się z paloną sierścią jakiegoś zwierzaka – OBRZYDLISTWO! Więcej w to miejsce i okolice nie poszliśmy.
Kolejnego dnia o 8:30 mieliśmy zaplanowaną wycieczkę do tropikalnego lasu, na plantację herbaty oraz farmę motyli. Wycieczka okazała się szczególnie interesująca dzięki przewodnikowi Appu, który był przemiłym i wygadanym programistą, nielubiącym swojej wcześniejszej pracy, który postanowił wrócić do swojego rodzinnego miasta aby zostać przewodnikiem. Appu oprowadził nas po omszałym lesie, gdzie zobaczyliśmy niesamowite drzewa, kwiaty orchidei, zdradzieckie niekiedy liany oraz ogromne ilości mchu :) Appu był również z zamiłowania fotografem i wszystkim uczestnikom wycieczki robił po kilkanaście zdjęć w różnych pozycjach, a jedną z jego ulubionych była kung-fu style :) Po serii zdjęć przemieściliśmy się jeepem na plantacje herbaty BOH, gdzie Appu z wielką pasją opowiedział nam jaka jest różnica pomiędzy poszczególnymi rodzajami herbaty, o tym jak wygląda proces zbiorów oraz o samym regionie Cameron Highlands. Rozpościerające się widoki zapierały dech w piersiach – wiecznie zielone krzaki herbaty niczym dywany rozpościerały się po horyzont. Odwiedziliśmy też działającą fabrykę, gdzie przyglądaliśmy się procesowi suszenia herbaty, a na koniec wstąpiliśmy do sklepu i herbaciarni.
Opici i obkupieni w lokalne herbaty wskoczyliśmy do Land Rovera gotowi na dalsze podboje okolicznych atrakcji. Długo nie musieliśmy na nie czekać. Pedał gazu w naszym jeapie odmówił posłuszeństwa; jak się na szczęście okazało Appu był nie tylko programistą, fotografem, przewodnikiem i kierowcą… był również mechanikiem, ponieważ udało mu się „naprawić” samochód w 10 minut. Za pomocą sznurka przymocowanego pod pedałem dodawał gazu podczas jazdy, dzięki czemu mogliśmy odwiedzić farmę motyli. Na miejscu stwierdziliśmy, że najciekawsze na farmie były gatunki przeróżnych stworów, stanowiące poboczną atrakcję, a nie same motyle. Appu otwierał każde z terrariów i wyjmował z nich liściaste modliszki, wielkie chrząszcze i inne robaki. Największą atrakcją cieszyły się skorpiony, które każdy mógł mieć przez chwilę na sobie. Przeżycie niesamowite, a zarazem przerażające ;) Stanowczo zapamiętamy je na długo.
Ostatnim punktem naszej wycieczki była plantacja truskawek. Dowiedzieliśmy się, że w tym regionie jest ich ponad 240, kilogram czerwonego przysmaku kosztuje aż 60 PLN, a dodatkowo w szczycie sezonu niekiedy truskawki sprowadzane są z Chin, ponieważ tamtejszych nie wystarcza. Ciekawostką jest również to, że malezyjskich truskawek nie eksportują poza granice kraju. Mieliśmy okazję ich spróbować. Ja kupiłam lody z truskawkami, Panor shake’a, a Polly z Elmerem to samo z dodatkiem lodów waniliowych ;) PYCHA! Tym miłym akcentem zakończyliśmy naszą przygodę i wróciliśmy do miasteczka na pyszny obiad w restauracji KUMAR polecanej przez Appu – a teraz również przez nas.
Trzeciego dnia w Tanah Rata, 3 bobry postanowiły z samego rana wyruszyć na samodzielny trekking po okolicznych lasach. Wybraliśmy jedną z krótszych tras trwającą ok. 2,5 godziny. Początek bardzo przyjemny, betonowa ścieżka, po prawej wodospad – nic szczególnie ciężkiego. Po około 45 minutach marszu było już coraz gorzej. Odziani w sandały nie sądziliśmy, że szlak okaże się tak trudny. W głębi lasu wszystko było bardzo mokre po nocnej ulewie, nie było już betonowych dróżek, a jedynie śliskie, błotne, wąskie ścieżki, przewalone konary drzew i ogromne przepaście. Pod koniec trasy dojrzeliśmy wstążkę zawiązaną na gałęzi drzewa, na której były wskazówki informujące jak wydostać się ze szlaku, ponieważ dalsza droga jest zbyt niebezpieczna. I rzeczywiście tak było. Nie zdołaliśmy iść dalej. Postanowiliśmy skorzystać z „drogi ucieczki” przez farmę. Znaleźliśmy się po drugiej stronie góry, z dala od hostelu i w niedoczasie – w samo południe. Nie byłoby z tym żadnego problemu gdyby nie kupione już bilety na busa, który miał nas zabrać do kolejnego miasta – Ipoh; jego odjazd był przewidziany był na 15:00.
Głodni, zmęczeni i lekko zdenerwowani zdecydowaliśmy się złapać stopa. Stwierdziliśmy, że dwie dziewczyny i Panor to niewątpliwie lepsza opcja żeby ktoś się zatrzymał ;) Nie było jednak tak lekko. Wszystkie przejeżdżające samochody były wypełnione po brzegi. Straciliśmy więc nadzieję i zaczęliśmy szybkim tempem iść w stronę miasta. Do pokonania mieliśmy ponad 9 km, a czasu i sił coraz mniej. Na szczęście dla nas wkrótce zatrzymał się przy nas samochód – nowe BMW serii 5, z klimatyzacją :) Prowadząca go kobieta w krótkiej rozmowie powiedziała nam, że była w Europie, a nawet odwiedziła Polskę. Podwiozła nas praktycznie pod sam hostel i życzyła powodzenia w dalszej podróży. Dzięki podwózce mogliśmy jeszcze szybko zjeść obiad i zdążyliśmy na bus, który zabrał nas w dalszą drogę.
1 Comment
Super :)
Teraz czekam na dłużą niż na czacie relację z nurków, choć słowami pewnie będzie Wam ciężko to opisać…